Włochy, dzień pierwszy. Bergamo

Relację z naszej włoskiej wyprawy pozwolę sobie zacząć dość nietypowo, gdyż mało kulinarnie:) Pierwszy dzień, ujmując rzecz eufemistycznie, nie należał bowiem do zbyt udanych. Tydzień temu było to bardzo deprymujące. Dziś śmieję się, że w życiu każdego mężczyzny jest taki dzień, kiedy nic nie wychodzi:) 26.02.2009 r. był właśnie takim dniem...

Warszawa

Godzina 7.00. Pobudka, szybkie śniadanie, dopinanie walizek i w drogę- na lotnisku trzeba być o 9.

Godzina 9.00. Szybka odprawa na naszej "ukochanej" Etiudzie i możemy spokojnie czekać na samolot. Wylot zaplanowany na 10.40. Póki co, wszystko idzie jak należy.

Godzina 10.30. Zajmujemy miejsca w samolocie. Z głośników wita nas głos kapitana. "Witamy Państwa bardzo serdecznie, prosimy o zajęcie miejsc i na wstępie przepraszamy, ale trzeba załatwić jeszcze kilka spraw papierkowych. Póki co nie możemy wystartować. Za 15 min. podamy Państwu dalsze informacje."

Po 5 minutach, znowu kapitan. Okazuje się, że sprawy papierkowe zamieniły się w usterkę techniczną. Musimy opuścić samolot. Być może dostaniemy inny. Adrenalinka skacze. Znowu jesteśmy na Etiudzie. Kolejne informacje za 40 min.

Już po 5 min. ponowne zaproszenie na pokład. Czyli jednak nie dostaniemy nowego samolotu. Adrenalinka skacze jeszcze bardziej.

Zajmujemy miejsca, kapitan uspokaja, że usterka techniczna nie stanowi zagrożenia dla bezpieczeństwa lotu. Zaraz wystartujemy, ale najpierw trzeba jeszcze znaleźć 2 brakujące osoby, których na pokładzie nie ma, a których bagaże są w lukach. Kolejne pół godziny. Ostatecznie startujemy z ponad 1,5-godzinnym opóźnieniem.


Bergamo

Bagaże odebrane. Udajemy się po odbiór zamówionego wcześniej (przez pośrednika) i opłaconego samochodu. Bardzo niemiła pani informuje nas jednak, że samochodu nie dostaniemy, bo nie mamy karty kredytowej. Debetowa nie wystarczy. Pieniędzy też póki co nie dostaniemy, bo ma je wciąż pośrednik. Mój błąd. Na drugiej stronie vouchera, mały druczkiem, rzeczywiście jest napisane, że trzeba mieć kartę kredytową. Nie doczytałem. Człowiek uczy się na błędach. Czasami bolesnych. A przecież na Krecie dostaliśmy samochód tylko za okazaniem prawa jazdy...Cóż... Na szczęście pierwszy nocleg zarezerwowany jest w Bergamo. Możemy się tam dostać autobusem. Później trzeba będzie anulować pozostałe rezerwacje na inne hostele i liczyć na to, że w Bergamo znajdą się noclegi na pozostałe dni...A podróżować można przecież koleją.


Hostel. Od przystanku autobusowego oddzielony 131 stromymi stopniami. Pani w recepcji mówi, że niestety nie mają pokoju 2-osobowego z prywatną łazienką, który rezerwowaliśmy, ale za to dostaniemy do naszej dyspozycji pokój 4-osobowy. Brzmi super, ale tylko do momentu, gdy okazuje się, że zamiast 4 normalnych łóżek, w pokoju są 2 mikroskopijne łóżka piętrowe, a łazienkę mamy dzieloną z innym pokojem. Ja na swoim łóżku się nie mieszczę, Kasia dostaje klaustrofobii. No ale przynajmniej jest gdzie spać i są wolne miejsca na pozostałe dni. Pozytyw.

Głodni idziemy na spacer dookoła hostelu. Może coś znajdziemy. Na jazdę do centrum nie mamy już siły. Niestety, okazuje się, że wszystko wokół pozamykane. W ogóle połapanie się w godzinach otwarcia restauracji i sklepów we Włoszech (a może tylko w Lombardii, albo tylko poza sezonem tusrystycznym) to już wyższa szkoła jazdy:)

Cały czas głodni wracamy do hostelu. Zrobimy sobie zupkę i herbatkę. Mamy czajnik, szkoda tylko, że w pokoju nie ma ani jednego gniazdka (sic!). Jedno jedyne znajdujemy w łazience:)

Z doświadczeń kulinarnych: dzień kończymy Vifonkiem Kurczak Curry jedzonym widelcem...Łyżek zapomnieliśmy...:)


Tak... to był dzień, w którym nie udało się nam odnotować właściwie żadnego mini-sukcesu:) Poza tym oczywiście, że dolecieliśmy szczęśliwie:) A potem było już lepiej, o czym już niedługo. I obiecuję, że tym razem fragment o doświadczeniach kulinarnych będzie bardziej rozbudowany:)

PS. Wszystkich zainteresowanych obejrzeniem zdjęć z Lombardii zapraszam na stronę http://picasaweb.google.com/k.borowski
Zdjęcia o tematyce kulinarnej zamieszczę na blogu.


6 komentarze:

Liska pisze...

Już się cieszę na Twoją relację, Krzyśku! Żeby Cię trochę pocieszyć (choć to pewnie kiepska pociecha), powiem Ci, że mój samolot, którym miałam lecieć na wakacje, w ogóle nie wystartował i musiałam wrócić z bagażami na 24 h do domu ;), tak więc godzina czy dwie to i tak nic.
czekam na więcej!

Krzysiek pisze...

:)) Tak, tak, wiem, ze to w sumie nic, ale od tego sie zaczela cala reszta:) A w ogole jak wracalismy to samolot do katowic zamiast o 10 rano mial wystartowac o 22- my wrocilismy zgodnie z planem:)

Tilianara pisze...

A to pechowy początek, ale i tak nie mogę doczekać się dalszej relacji :) Zdjęcia piękne :)

Ela pisze...

Zazwyczaj takie poczatkowe perypetie zapowiadaja swietny pobyt i mam nadzieje, ze takze w Waszym przypadku tak bylo:)

A co do karty kredytowej to trzeba bylo sie klocic, wystarczylo poprosic zeby przeciagnela przez ta jej magiczne maszynke. Nasze karty bankomatowe we Wloszech dzialaja jako karty kredytowe ;)

Krzysiek pisze...

Tilianara: dziękuję bardzo:)

Elu: z ta pania dyskutowałem ładnych kilkanaście minut, przy czym ona z minuty na minuty była coraz mniej miła- ja to tak nie lubie- przeciez nie bede sie na nia wydzieral:) a koniec koncow rzeczywiscie wyszlo super:) teraz musze tylko odzyskac pieniadze, ktore zaplacilem za ten samochod...

Anonimowy pisze...

agrhrrr - siesta time!
znam to z autopsji.
Bergamo - prześliczne miasto!